niedziela, 24 lutego 2013

Beskidzka zupa chrzanowa z chrupiącym boczkiem


Z niedawnego pobytu w Krynicy przywiozłam jeszcze jedną inspirację kulinarną. W menu jednej z tamtejszych restauracji znalazłam zupę chrzanową (chrzanicę), jak się okazało bardzo smaczną i prostą do wykonania. Być może zupa ta ma swój rodowód w kuchni łemkowskiej, ewentualnie w kuchni Bojków lub Hucułów, bowiem znana jest także na Podkarpaciu.

Składniki:

1,5 litra wody
0,5 kg wędzonego boczku
0,5 kg kiełbasy
1 szklanka gęstej kwaśnej śmietany
4-6 łyżek świeżo startego chrzanu
1 łyżka mąki
sól
pieprz

Boczek i kiełbasę ugotować w 1,5 l wody do miękkości, następnie wyjąć. Śmietanę wymieszać z mąką, dodać do wywaru tak, aby śmietana się nie zważyła, co właśnie przytrafiło mi się dzisiaj i dokładnie wymieszać. Gdy zgęstnieje dodać chrzan oraz doprawić solą i pieprzem do smaku. Kiełbasę pokroić w plasterki i dodać do zupy. Boczek pokroić w plastry, zrumienić z obu stron i dołożyć do zupy tuż przed podaniem. Zupę można podawać także z jajkiem ugotowanym na twardo.

Zupa chrzanowa jest doskonałą alternatywą dla żurku. Zbliża się Wielkanoc i z powodzeniem można ją zaserwować w trakcie świątecznego obiadu. Na Podkarpaciu podobna zupa, gotowana na serwatce zamiast wody i śmietany, nazywana jest święconką i je się ją właśnie w czasie Śniadania Wielkanocnego, jako przystawkę.

środa, 20 lutego 2013

Nie tylko oscypek


Podczas moich corocznych wyjazdów w góry - czy to letnich, czy zimowych - staram się jeść jak najwięcej serów, zwłaszcza miejscowych. Utarło się, że będąc w rejonach górskich koniecznie trzeba spróbować oscypków czy też serów zbliżonych do oscypków. Niestety z roku na rok oscypki sprzedawane zwłaszcza na Podhalu są coraz mniej smaczne. Dlatego właśnie częściej kupuję bundz i bryndzę, choć i te nie u wszystkich sprzedawców mi smakują. W Krynicy natomiast odkryłam rewelacyjny twardy ser dojrzewający wykonany w 100% z mleka owczego. Jego smak przypomina bułgarski kaszkawał.
Ser nie ma własnej unikalnej nazwy. Produkuje go niewielka mleczarnia należąca do Romana Kluski. Sery produkuje się tam z surowego mleka niepasteryzowanego pochodzącego z jednego stada owiec, bez żadnych dodatków np. mleka krowiego. Sery dojrzewają w warunkach naturalnych przez określony czas, bez procesów przyspieszających produkcję. Ja jadłam jedynie ser dojrzewający około jednego roku, ale w ofercie mleczarni można znaleźć także sery, które dojrzewają pomiędzy 1 i 2 lata lub nawet 2 i 3 lata. Cena takiego sera jest dość wysoka, jednak warto go spróbować, ponieważ jest czymś zupełnie innym niż góralskie produkty mleczne, które znamy z Krupówek czy spod Gubałówki. Dodatkowym atutem jest eleganckie opakowanie. Sery idealnie nadają się na prezenty z pobytu w górach.



Listę miejsc, gdzie sprzedawane są takie sery można znaleźć na oficjalnej stronie producenta: www.prawdziwejedzenie.pl.

niedziela, 17 lutego 2013

Znów kilka słów o kuchni łemkowskiej


Właśnie wróciłam z kolejnego pobytu w Beskidach - tym razem w Krynicy. Oczywiście nie mogłam sobie odmówić przyjemności skosztowania kolejnych specjałów kuchni łemkowskiej, o której więcej pisałam rok temu. Na początek oczywiście zupa - kiesiełycia, czyli charakterystyczny "żurek" z kiszonej mąki owsianej. W kuchni łemkowskiej zboże miało ogromne znaczenie. Obok ziemniaków było podstawowym produktem spożywczym. O jego znaczeniu może świadczyć chociażby fakt, iż w czasie łemkowskiej wieczerzy wigilijnej (Swiatyj Weczer) ziarna zbóż kładziono na stole, na białym obrusie obok specjalnego chleba będącego odpowiednikiem opłatka. Kiesiełycię rówież spożywano w czasie Bożego Narodzenia. Mąka owsiana wykorzystywana była w kuchni łemkowskiej dość powszechnie. Do dzwudziestego stulecia był to przeważający w uprawach na tych terenach gatunek zboża. Łemkowszczyznę nazywano wręcz "ziemią owsianą". Z mąki owsianej wypiekano chleb o surowym smaku. Z owsa robiło się tu nawet kaszę. 

Kiesiełycia ("Gościnna Chata")
A skoro mowa o kaszy, to będąc na tych terenach warto spróbować kolejnej regionalnej potrawy - kiszeniaków. To coś w rodzaju gołąbków - faszerowane kaszą liście kiszonej kapusty, które można podawać także z sosem grzybowym. Rewelacja! Serwuje je "Gościnna Chata" w Wysowej Zdroju - najlepsza restauracja specjalizująca się w kuchni łemkowskiej. Kapusta, zwłaszcza kiszona również często pojawiała się w jadłospisie Łemków. Obok kiszeniaków tradycyjną potrawą był war lub warianka, czyli zupa z soku z kiszonej kapusty podawana z pierogami, a także tartianyk - placek ziemniaczany pieczony na liściu kapusty. 

Kiszeniaki ("Gościnna Chata")
War ("Gościnna Chata")
Bardzo lubię także grzane piwo po łemkowsku. Do szklanki z tradycyjnie podgrzanym piwem wkłada się kieliszek z mocniejszym alkoholem. Najczęściej jest to wiśniówka lub rum. Po raz pierwszy piłam takiego grzańca z rumem właśnie w Krynicy. Było to ponad 10 lat temu. W jednym z zabytkowych domków sędziowskich przy torze saneczkowym mieściła się galeria "Korab" prowadzona przez miejscowego artystę Andrzeja Piszczka, zaś pod galerią znajdował się mały pub. Piwo było fantastyczne. Podawane było w temperaturze 70 stopni C i oprócz rumu doprawione było siedmioma gatunkami ziół:
cynamonem
goździkami
imbirem w proszku
białym pieprzem
zielem angielskim
kolendrą
lubczykiem.
Cudownie rozgrzewało. Galerii już nie ma, ale piwo z wiśniówką czy rumem można w Krynicy spotkać w menu wielu restauracji i pubów.

Grzane piwo po łemkowsku (z rumem)
Skoro o piwie mowa, to w tym roku z Karczmie Łemkowskiej "Kłynec" w Krynicy (która łemkowska jest chyba tylko z nazwy, ponieważ regionalne potrawy tej kuchni w menu można policzyć na palcach jednej ręki) pojawiło się niepasteryzowane piwo łemkowskie Nikifor warzone specjalnie dla karczmy. Niestety nie jest to nic specjalnego i chyba z kuchnią łemkowską ma niewiele wspólnego, raczej chwyt marketingowy przygotowany dla turystów. Zostanę jednak przy grzanym piwie po łemkowsku.

Piwo łemkowskie Nikifor (Karczma Łemkowska "Kłynec")

czwartek, 7 lutego 2013

Tłusty Czwartek w Krynicy


Tegoroczny Tłusty Czwartek spędziłam w malowniczej górskiej Krynicy. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma tu pączkowego szaleństwa, jakie co roku obserwuję w Warszawie. Żadnych sezonowych stoisk z samymi pączkami (może dlatego, że dziś przez cały dzień sypał bardzo gęsty śnieg i nawet na stokach ratraki ledwo dawały sobie z nim radę) i tylko nieliczne cukiernie czy restauracje zachęcały dodatkowymi reklamami do spędzenia tego dnia u nich. W cukierni w centrum handlowym (filia cukierni z Nowego Targu) umiarkowana kolejka, ale chyba więcej osób kupowało chrust,czyli faworki niż pączki, które po pierwsze nie były pierwszej jakości, a po drugie tylko w jednej wersji smakowej - z różą, podczas gdy w tygodniu można je kupić w kilku smakach. Postanowiliśmy też spróbować pączków w jednej z bardziej znanych i cieszących się uznaniem krynickich kawiarni. I tu znowu moje zdziwienie. W kawiarni zajęte wszystkie stoliki, ale wśród konsumentów ani jednego amatora pączków! Kawiarniany dzień jak co dzień. Większość osób jadła zwyczaje desery: lody, galaretki, ciasta. Ja mimo wszystko zdecydowałam się na pączka, ale podobnie jak ten z centrum handlowego nie był najlepszy. Jeśli chodzi o pączki jestem bardzo wymagająca i ciężko sprostać moim oczekiwaniom, a już zwłaszcza w Tłusty Czwartek, kiedy pączki zazwyczaj są gorszej jakości niż w pozostałe dni roku. W Krynicy życie płynęło dziś normalnym uzdrowiskowo-narciarskim rytmem, więc brak dobrych pączków chyba nikomu tu nie przeszkadzał.
Dzwoniła do mnie z Warszawy siostra. Do mojej ulubionej Pracowni Cukierniczej przy Górczewskiej stała dziś trzy i pół godziny...