sobota, 28 kwietnia 2012

Aromatyczny pstrąg z grilla


Niektórzy już dziś rozpoczynają bardzo długi tegoroczny weekend majowy. Wiele osób wyjedzie pewnie odpocząć poza miastem i tradycyjnie rozpocznie sezon grillowy, dlatego w ciągu najbliższych dni zaprezentuję kilka moich ulubionych dań z grilla. Na początek bardzo aromatyczny pstrąg - specjalność mojej mamy.

4 pstrągi
4 plasterki wędzonego boczku
4 małe kawałki świeżego imbiru (mama czasami imbir zastępuje lubczykiem i też smakuje doskonale)
natka pietruszki
2 plasterki cytryny
sól
pieprz

Rybę wypatroszyć i wymyć. Do wewnątrz każdego pstrąga włożyć po plasterku boczku, kawłku imbiru, gałązce natki i pół plasterka cytryny. Doprawić solą i pieprzem. Piec na grillu w specjalnej kratce do pieczenia ryb lub w folii aluminiowej (wówczas ryba bardziej przypomina duszoną).


Do ryby idealnie pasują ziemniaki pieczone na grillu w mundurkach.

To bez wątpienia moja ulubiona potrawa z grilla. Nie wyobrażam sobie żadnego grillowania bez tego pstrąga.

środa, 25 kwietnia 2012

Wariacje na temat smażonego śledzia


Śledź to chyba najpopularniejsza ryba w Polsce. Pojawia się na polskich stołach właściwie przy każdej okazji - w czasie świąt, imienin, wesel, Komunii itp. Jest śledź z cebulką, śledź w śmietanie, śledź po kaszubsku, śledzie w rozmaitych sosach, śledzie marynowane, rolmopsy i mnóstwo innych. Jednak prawie zawsze są spożywane jako przystawka, na zimno.
Tymczasem fantastyczny jest śledź smażony! Próżno szukać go w nadmorskich smażalniach. Można go za to kupić w prawie każdym supermarkcie i samemu usmażyć w domu. Ostatnio smażyłam śldzie kilka razy, ale za każdym razem robiłam to inaczej.
Wersja pierwsza to śledź w cieście przypominającym naleśnikowe. Najpierw trzeba go posolić, potem zanużyć w jajku wymieszanym ze śmietaną, następnie obtoczyć w mące wymieszanej z bułką tartą i na patelnię!


Wersja druga to śledź posolony i obtoczony jedynie w mące, podawany z konfiturą cytrynową. Pycha!


Jednak najbardziej smakują mi nieduże kawałki śledzia usmażone na patelni w dużej ilości oleju niczym frytki. Ryba jest wtedy chrupka, a drobne ości, które niestety mają śledzie, stają się łamliwe i dają się łatwo pogryźć, więc nie trzeba ich nawet wyciągać. To potrawa idealna zarówno na obiad, jak i jako ciepła przekąska np. do piwa.


Smacznego!

niedziela, 22 kwietnia 2012

Sałatka meksykańska i mezcal


Moja przyjaciółka zaprosiła nas dziś na degustację mezcalu przywiezionego z Meksyku. Mezcal to tradycyjna wódka meksykańska produkowana z łodyg agawy. Do butelek wrzuca się gąsienice gusano żerujące na agawach. To ponoć one nadają mezcalowi charakterystyczny smak.
Pomyślałam, że skoro mamy próbować meksykańskiego trunku, dobrym dodatkiem będzie słatka meksykańska, która kiedyś była obowiązkowym składnikiem menu wszystkich naszych spotkań wśród znajomych, a która ostatnio popadła nieco w zapomnienie.

Składniki:

1 pierś z kurczaka (ok. 1/2 kg)
1 puszka czerwonej fasoli
Sałatka meksykańska
1 puszka kukurydzy
1 zielona papryka 
1 czerwona papryka

Sos:
1/2 szklanki majonezu
1/2 szklanki jogurtu naturalnego
2 łyżeczki koncentratu pomidorowego
1 łyżeczka kolendry
1 łyżeczka ostrej papryki
1 ząbek czosnku
sól
pieprz
kilka kropel sosu tabasco

Pierś udusić. Gdy ostygnie pokroić w kostkę. Paprykę umyć, wyczyścić z nasion i również pokroić w kostkę. Fasolę odsączyć i zmiażdżyć. Kukurydzę odsączyć. Wymieszać wszystkie składniki. 

Przygotować sos: majonez wymieszać z jogurtem i koncentratem pomidorowym, doprawić solą, pieprzem, kolendrą i ostrą papryką oraz czosnkiem przeciśnietym przez praskę, na końcu dodać sos tabasco zgodnie z preferencjami smakowymi.

Dodać sos do sałatki i odstawić na godzinę do lodówki.

Mazcal piłam pierwszy raz w życiu i mam mieszane uczucia. Ma bardzo specyficzny smak, do którego chyba trzeba się po prostu przyzwyczaić. Poza tym nie jestem fanką wódek. Zaspokoiłam swoją ciekawość i myślę, że to wystarczy. Natomiast sałatkę zjadłam z prawdziwą przyjemnością!

Mezcal, limonki oraz meksykańska sól z dodatkiem chili i sproszkowanych owadów 


sobota, 21 kwietnia 2012

Okno na Warszawę

"Okno na Warszawę" to kapitalna impreza nie tylko dla fanów tematyki varsavianistycznej. To także doskonały pomysł na spędzenie rodzinnej soboty. Nie byłam na ubiegłorocznej edycji, a dziś bardzo fajnie spędziłam czas. Wydawać by się mogło, że w tego typu wydarzeniach biorą udział jedynie muzea i instytucje związane z ochroną zabytków. Tymczasem można było na własne oczy przekonać się jak zmienia się podejście młodych Warszawiaków do spraw związanych z pamiątkarstwem, jak można ciekawie i nowocześnie promować miasto. Szkoda, że w odwiedzanych przez turystów miejscach wciąż dominuje tandeta i kicz. 
Okazuje się, że Warszawę można promować także poprzez kulinaria np. słodycze. Jednym z wystawców był Smak Fit, czyli przedsięwzięcie, którego autorką jest dietetyczka. Specjalnie na "Okno na Warszawę" przygotowała zdrowe ciasteczka z ziarnami przedstawiające Pałac Kultury i Nauki oraz warszawską Syrenkę. Smacznie, zdrowo i z pomysłem!



Atrakcją dla dzieci było niewątpliwie stoisko producenta cukierków i lizaków Ciuciu. Dzieciaki mogły samodzielnie stworzyć lizaka. W Ciuciu wszystkie słodycze produkuje się ręcznie według siedemnastowiecznej technologii! Firma pochodzi z Gdańska, ale od tego roku działa również przy ul. Piwnej 7 na warszawskiej Starówce.



Dania ciepłe oferował Bar Warszawa specjalizujący się w kuchni warszawskiej. Podczas "Okna na Warszawę" menu było raczej skromne, ale kiełbasa po warszawsku była wyśmienita. Były to plasterki kiełbasy w sosie musztardowym z duszoną cebulką i kminkiem. Pierwszy raz jdałam coś takiego i naprawdę bardzo mi smakowało.



Ciekawostką było stoisko Warszawskiego Muzeum Chleba. Mało kto wie o jego istnieniu, bo to prywatne muzeum założone przez ludzi z pasją - Mariana Pozorka i jego żonę Grażynę. Muzeum znajduje się na Targówku przy piekarni prowadzonej przez pana Pozorka. Ma bardzo bogate zbiory maszyn, dokumentów i wszystkiego, co związane jest w wypiekiem chleba. Dziś można było zobaczyć zaledwie ułamek z tej bogatej kolekcji.


Mam nadzieję, że w przyszłym roku odbędzie się koleja edycja "Okna na Warszawę" i że zgłosi się jeszcze więcej uczestników chcących zaprezentować swoje pomysły jak w oryginalny sposób zachęcać turystów oraz Warszawiaków do odkrywania Warszawy wszystkimi zmysłami.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Ekonomiczna tortilla

Polacy nie potrafią gospodarować jedzeniem. Kupujemy za dużo, nie zjadamy wszystkiego i niestety zbyt wiele produktów spożywczych ląduje potem w śmietniku. Codziennie obserwuję to w pracy, ponieważ mam w pokoju lodówkę, z której korzysta większość moich współpracowników. Codziennie w koszu lądują jogurty, mleko, jednodniowe soki czy nawet kiełbasa. Zawsze z żalem na to patrzę, choć sama też nie należę do świętych w tej dziedzinie i też zdarza mi się coś wyrzucić.

W Polsce najczęściej marnuje się:
  1. Pieczywo
  2. Ziemniaki
  3. Wędliny
  4. Warzywa
  5. Owoce
  6. Jogurty
  7. Mięso
  8. Dania gotowe (typu pizza, garmażeryjne itp.)
  9. Mleko
  10. Ser
  11. Ryby
  12. Jaja
Mistrzami w oszczędzaniu żywności są moi rodzice. Planują obiady na cały tydzień i kupują tylko produkty potrzebne do ich przygotowania, które mają wynotowane na kartce. Nic spoza tej listy! Mają dom na wsi i wszystkie odpadki roślinne od obierków po owoce z kompotu a nawet skorupki z jaj wyrzucają na kompost.
Ja też staram się nie marnować jedzenia, choć przy dwójce małych dzieci jest to bardzo trudne. Niedojedzone płatki kukurydziane z mlekiem, ziemniaki z obiadu, zupa, drożdżówki na spacerze itp. Kiedyś po nich dojadałam, ale w ten sposób wzbogaciłam się o 10 dodatkowych kilogramów... Płatki niestety wylewam, ziemniaki zostawiam do odsmażenia na patelni następnego dnia (chłopcy je uwielbiają i w tej postaci nigdy się nie marnują!), zupy wciąż dojadam niestety, a drożdżówkami karmimy ptaki.
Staram się jak najwięcej produktów mrozić: mięso, ryby, pieczywo, masło, niektóre warzywa i owoce. I to nie tylko te surowe, ale także np. kiedy z obiadu zostanie jeden kotlet. Kiedy nadejdzie dzień, gdy nie będzie czasu na gotowanie, takie mrożonki będą jak znalazł! Zawsze są to małe porcje, aby na raz nie rozmrozić zbyt dużo. I tak np. schab od razu kroję na kotlety i pakuję je w paczki po 4 szt. - na 1 obiad. W razie czego zawsze można wyjąć dwie paczki. Mrożę koperek. Zazwyczaj, kiedy pęczek stoi w wodzie jakaś jego część się marnuje. A mrożonego dodaję do potrawy tyle, ile mi akurat potrzeba.
Fantastycznym pomysłem na zagospodarowanie "resztek" są sałatki z tradycyjną sałatką warzywną, pogardliwie zwaną "rosołową", na czele. Niedawno pisałam też na blogu o mojej autorskiej sałatce z łososiem, która jest właśnie doskonałym przykładem na wykorzystanie produktów, które inaczej by się zmarnowały. Takich sałatek robię mnóstwo i przepisów na wiele z nich już nie pamiętam, ponieważ były robione tylko jeden raz z tego co akurat było w lodówce.

Następnym produktem, który nauczyłam się przerabiać na kilka sposobów jest gotowane mięso. Praktycznie co 2-3 dni gotuję zupę i mamy całą zamrażarkę mięsa z rosołu. Klasyczną formą jego spożytkowania są pierogi, ale z mielonego gotowanego mięsa robię też sos boloński do spaghetti czy też nadzienie do tortilli, które nazywam kuchnią meksykańską, choć pewnie nie ma z nią zby wiele wspólnego. I dziś właśnie chciałabym zaprezentować to ostatnie danie:

Składniki:

4 placki tortilla (można wykonać samodzielnie lub kupić gotowe w sklepie)
ok. 30 dag gotowanego mięsa 
1 cebula
1 czerwona papryka
1 puszka czerwonej fasoli
1 puszka pomidorów
2 ząbki czosnku
kilka liści sałaty
tłuszcz do smażenia
sól
pieprz
do smaku kolendra i ostra papryka lub gotowa przyprawa do potraw kuchni meksykańskiej
sos salsa (można wykonać samodzielnie lub kupić gotowy w sklepie)

Mięso zmielić. Paprykę pokroić w kostkę, a cebulę na półplasterki. Na patelni rozgrzać tłuszcz. Podsmażyć na nim paprykę i cebulę, następnie dodać mięso i odsączoną fasolę oraz pomidory wraz z sosem. Dodać czosnek przeciśnięty przez praskę. Doprawić solą, pieprzem i pozostałymi przyprawami.
Tortillę podgrzać w piekarniku lub w mikrofalówce, następnie ułożyć na niej liście sałaty i farsz. Polać salsą (ja zazwyczaj używam dwóch rodzajów sosów: kwaśnego śmietanowego i ostrego czerwonego) i zawinąć np. w kopertkę. To jedno z ulubionych dań mojego męża.





środa, 4 kwietnia 2012

Wokół świątecznego stołu: faszerowane jajka mojej mamy

Na Wielkanocnym stole obowiązkowo muszą znaleźć się jajka, najlepiej kilka rodzajów. Mój dzisiejszy wpis mieści się zarówno w kategorii "Wokół świątecznego stołu", jak i "Smaki dzieciństwa", bowiem oba rodzaje jajek, które chcę zaprezentować moja mama robiła od niepamiętnych czasów i w moim domu rodzinnym pojawiały się na stole w czasie każdej rodzinnej uroczystości, nie tylko w czasie Wielkanocy lecz także np. z okazji imienin. Do dziś je uwielbiam.

Jajka ze szczypiorkiem

6 jajek
pęczek grubego szczypiorku (od dymki)
łyżka majonezu
sól
pieprz

Jaja ugotować na twardo. Gdy ostygną, obrać ze skorupek i przekroić na pół. Do miseczki przełożyć żółtka ze wszystkich jajek i rozgnieść je widelcem. Szczypiorek drobno posiekać i dodać do żółtek. Wymieszać z łyżką majonezu. Doprawić solą i pieprzem do smaku. Farszem wypełnić miejsca po żółtkach.

Jajka z pieczarkami

6 jajek
kilka pieczarek
łyżka masła
łyżka majonezu
sól
pieprz

Jaja ugotować na twardo. Gdy ostygną, obrać ze skorupek i przekroić na pół. Do miseczki przełożyć żółtka ze wszystkich jajek i rozgnieść je widelcem. Pieczarki drobno pokroić i usmażyć na maśle. Gdy ostygną dodać do żółtek. Wymieszać z łyżką majonezu. Doprawić solą i pieprzem do smaku. Farszem wypełnić miejsca po żółtkach.

wtorek, 3 kwietnia 2012

The Art of Home Cooking

Moja kolekcja książek kucharskich wzbogaciła się o nową pozycję - angielskojęzyczną książkę szwedzkiego mistrza kulinariów Leifa Mannerströma pt. "The Art of Home Cooking". Otrzymałam ją od Ambasady Szwecji w Polsce za zwycięstwo w konkursie kulinarno-fotograficznym zorganizowanym przez Ambasadę. Udział w konkursie pozwolił mi poznać trochę kuchnię szwedzką, która nie wiem z jakiego powodu w Polsce uważana jest za niezbyt smaczną. Przygotowując potrawy na konkurs odkryłam bogactwo smaków tego kraju. Kuchnia Szwecji początkowo mnie zaciekawiła, zaś z każdym kolejnym przepisem coraz bardziej mnie fascynuje. Dla kogoś kto tak jak ja uwielbia ryby, to raj dla podniebienia. U Szwedów bardzo podoba mi się to, że jedzą przede wszystkim ryby bałtyckie. Polacy nie potrafią docenić swojego położenia nad Bałtykiem i bogactwa żyjących tam ryb. W nadmorskich smażalniach można kupić dorsza, flądrę i... np. pangę. A dlaczego nie np. smażonego śledzia? Fantastyczny jest też turbot, tymczasem trzeba się naprawdę nachodzić, żeby znaleźć go w smażalni. Belonę jadłam w Bułgarii, w Polsce chyba nawet się jej nie łowi, a szkoda, bo jest bardzo smaczna.
W książce Leifa Mannerströma znalazłam mnóstwo inspiracji i wygląda na to, że kuchnia szwedzka zadomowi się u mnie na dobre.



niedziela, 1 kwietnia 2012

Niedziela Palmowa na Kurpiach

Kolorowe kurpiowskie palmy

Od kilku lat Niedzielę Palmową spędzam na Kurpiach. To chyba najbardziej kolorowe święto, jakie znam. Kurpiowskie palemki w zdecydowanej większości wykonane są z krepiny i oszałamiają kolorami. Co roku w Łysych odbywa się konkurs na najpiękniejszą palmę oraz barwna procesja, podczas której święci się palemki - zarówno te biorące udział w konkursie, często kilkumetrowe, jak i te przyniesione przez zwykłych ludzi.
Kościelnym obchodom Niedzieli Palmowej towarzyszy zawsze festyn z olbrzymim jarmarkiem bogatym w stragany z rękodziełem, żywnością regionalną oraz odpustową tandetą. Mnie oczywiście zawsze najbardziej interesują kulinaria, w szczególności te miejscowe, kurpiowskie. Zawsze obowiązkowo kupuję piwo kozicowe (jałowcowe), które wprost ubóstwiam! To bezalkoholowy napój wykonany z jałowca i chmielu na bazie miodu. Ma bardzo charakterystyczny smak, którego nie sposób pomylić z żadnym innym napojem. Sprzedawany jest w plastikowych butelkach lub prosto z beczki do wypicia na miejscu. Można go kupić jedynie na Kurpiach, bowiem pochodzi wyłącznie z domowych produkcji i nie produkuje się go na skalę przemysłową. To dlatego piwo kozicowe pijam tak rzadko i pewnie dlatego tak bardzo wciąż mi smakuje. Drugim lokalnym produktem, który zawsze kupuję, są fafernuchy. To niewielkie ciasteczka marchewkowo-miodowe, czasami z dodatkiem buraka cukrowego tradycyjnie pieczone na Nowy Rok oraz Trzech Króli. W tym samym okresie na Kurpiach wypiekano także byśki, czyli chlebowe zwierzątka, o których więcej pisałam już w noworocznym wpisie na blogu. O ile byśki służyły bardziej jako pieczywo obrzędowe, to fafernuchy były łakociami jak najbardziej do konsumpcji. Na dzisiejszym festynie można było kupić i byśki, i fafernuchy. Fafernuchy już oczywiście zjedzone, natomiast byśki zachowam do Nowego Roku.

Piwo kozicowe i fafernuchy

Byśki

Domowe pączki

Najwięcej było stoisk z pieczywem, wędlinami (były nawet oryginalne wędliny litewskie), miodami, serami i oczywiście piwem kozicowym. Odnoszę wrażenie, że z roku na rok wystawcy coraz większą wagę przywiązują do formy prezentacji oferowanych wyrobów. Nic dziwnego, bo konkurencja jest naprawdę ogromna, zatem żeby się wyróżnić, trzeba potencjalnych klientów zachęcić do wybrania tego, a nie innego stoiska. Niektóre z nich prezentowały się wyjątkowo apetycznie i najczęściej były to stoiska z wędlinami. Skusiłam się tym razem na peklowaną słoninę, którą uwielbia mój mąż.

Jedno ze stoisk z wędlinami

Świąteczny obiad postanowiliśmy zjeść w oddalonych o ok. 30 km od Łysych Rozogach, na pograniczu Kurpi i Warmii, w Zajeździe Tusinek. Nie ma tam typowej kuchni kurpiowskiej, jednak króluje kuchnia "wiejska" z potrawami mącznymi na czele. Restauracja oferuje wyśmienite pierogi oraz specjalność gospodyń z tego regionu - podpłomyki z różnymi dodatkami. Podpłomyki wypiekane są w piecu opalanym drewnem. Zdecydowałam się na wariant z kozim serem i pomidorami. Był rewelacyjny. Ciasto wałkowane bezpośrednio przed włożeniem do pieca, a ser i pomidor krojony tuż przed przyrządzeniem. Palce lizać!

Zajazd Tusinek - podpłomyk z kozim serem i pomidorami

To był bardzo udany dzień. Wyjazd aż do dzisiejszego poranka stał pod znakiem zapytania z powodu kapryśnej pogody i nawet już w drodze, kiedy śnieg sypał tak gęsty jak zimą, miałam wątpliwości o słuszności decyzji o wyjeździe, to jednak pomijając zimno, w czasie całego pobytu w Łysych pogoda nam dopisała. Za rok pewnie znów tu przyjadę, bo obchody Niedzieli Palmowej na Kurpiach mają niecodzienny klimat.